środa, 9 stycznia 2019

1..2..3... Próba Bloga.




Ferie Zimowe w Beskidach 07.02 – 11.02 2018

  
- Tato a czy wilki jedzą ludzi ??
- Jak nie mają nic innego do jedzenia, to pewnie tak. Dlaczego pytasz ??
- Bo wilki są fajne.
- Pamiętasz jak w zeszłym roku byliśmy na Babiej Górze. 
- Pamiętam.
- Tam żyją wilki, dostaliśmy takie kartki przy wejściu ze zdjęciami, pamiętasz ??
- A możemy pojechać tam znowu ??
- Jak tylko nadarzy się okazja to pojedziemy.
- A jak spotkamy wilka ??
- Z tego co wiem to od bardzo dawna żaden wilk nie zjadł człowieka, wiec nie ma się co martwić.

Ta rozmowa trwała jeszcze chwilę. A mi przyszło do głowy, że trzeba się dowiedzieć czegoś więcej o wilkach. Ale czas leci i a myśli są ulotne. Zapomniałem.

WILCZY TROP

    Wizyta w bibliotece. Oddajemy to co już przeczytaliśmy i przesłuchaliśmy ( nasza biblioteka ma sporo audiobooków). Wybieramy nowe pozycje, szukamy dr Andrzeja Kruszewicza bo słuchamy go w piątek w Trójce u Wojtka Mana, ale nie ma. Za to wpada nam w łapki Adam Wajrak „Wilki”…. I teraz już wiem, że wilków nie trzeba się bać. Choć nie zaszkodzi.

Ferie miały dzieciaki spędzić razem z Kasia w Antwerpii u siostry Kasi – Joli. Niestety zagapiliśmy się i bilety lotnicze stały się zdecydowanie za drogie. Trzeba było znaleźć alternatywne rozwiązanie. Niestety w ostatniej chwili znaleźć cos sensownego nie jest łatwo. Do tego trzeba dodać że budżet jest dość ograniczony. Wieczorne godziny spędzone przed monitorem nie dają wyniku. Telefony po znajomych i dalej nic. Tuz przed feriami do sąsiadki Ewy wpada jej wnuk Michał. Pakuje się do nas jak zwykle bo bardzo lubią się z naszymi dzieciakami. Wpada też Ewa więc herbatka i pogaduchy, temat ferii jakoś tak naturalnie przychodzi. My nadal nic nie mamy. Ewa razem z mężem Władkiem i Michałem jada do Suchej Góry koło Zawoi, mają tam działkę. Na nieśmiałe pytanie czy mogli byśmy się przykleić pada entuzjastyczna odpowiedz: JASNE. No to ustalone jedziemy znów podziwiać Królową Beskidów Babią Górę.

- Tato, tam są wilki, znajdziemy prawda ??
- Poszukamy.

Pakowanie nie zajmuje dużo czasu ale pokój jak zwykle zawalony po sufit . Zawłaszcza w zimie trzeba się dobrze przygotować. Ale lata wycieczek robią swoje, mamy stare opanowane patenty. Na czwartek i piątek wypisuje wniosek urlopowy i aby przedłużyć sobie ferie w środę idę wcześnie rano oddać krew. Przyjemne z pożytecznym. Ktoś być może zostanie dzięki temu uratowany, a dzień wolnego wykorzystam na dojazd i zabawę z dziećmi. Zawsze to jeden dzień więcej a ten rok mamy już Dość dobrze zaplanowany i urlop trzeba szanować.

Dojazd do Suchej góry zakłóca śnieżyca. Pada tak, że droga w okolicach zbiornika w  Świnej Porębie robi się biała do tego stopnia, że gdyby nie barierki na drodze nie wiedzieli byśmy jak jechać. Ale śnieg który utrudnia nam dojazd jest błogosławieństwem dla dzieciaków. Po przyjeździe obowiązkowa bitwa na śnieżki. I już jest super. Montujemy się w przygotowanym dla nas pokoju. Coś na ząb i zbieramy się na wycieczkę. Dzisiejszy cel – zobaczyć czy szlak na Hale Krupową jest mocno zasypany. Śnieg nadal sypie więc ubieramy się w ciuchy narciarskie. W kieszeni czołówki gdyby tak zastała nas noc. Zabieramy sanki. Do szlaku jest nie daleko i na miejscu okazuje się że jest dość mocno zasypany. Podchodzimy nim kawałek do góry i wracamy. Wycieczkę na ale Krupową musimy sobie na razie odpuścić.
 
Wyciąg Wojtek Zawoja Czatoża


Następnego dnia rano jedziemy do Zawoi Czatoży poszusować na nartach. Michał jeszcze nigdy nie miał nart na nogach, więc trzeba go nauczyć. Na szczęście moje dzieciaki potrafią już jeździć samodzielnie. Wybieramy mały stok z Wyciągiem Baca.  Zabawa jest przednia,
Michał na początku trochę się boi, ale pod koniec dnia pokonuje już część stoku samodzielnie.
Wieczorem organizujemy ognisko z pieczeniem kiełbasek. W zimowej scenerii takie ognisko robi naprawdę niesamowite wrażenie.


Następnego dnia rano pogoda nadal jest kapryśna, chmury wiszą nisko, niewiele widać dookoła. Chciało by się w góry, ale niestety trochę strach że pobłądzimy. Na szczęście zawsze można wykorzystać czas inaczej. Pakujemy się do samochodu i udajemy do siedziby Babiogórskiego Parku Narodowego. Jesteśmy strasznie zdziwieni, że nikogo poza nami nie ma. Pani przy kasie z uśmiechem oferuje się że będzie naszym przewodnikiem i oprowadzi nas po wystawie. Dowiadujemy się co to Okrzyn Jeleni, jakie rodzaje roślin znajdują się na poszczególnych piętrach  stoków Babiej. Poznajemy mieszkańców leśnych ostępów. Wysłuchujemy opowieści o życiu górali oglądamy wyposażenie góralskiej chaty. Wsłuchujemy się w prezentację dotyczącą parku pokazana na gigantycznym ekranie. Na koniec po przejściu testu składającego się z trzech pytań każdy otrzymuje medal przyjaciela Babiogórskiego Parku Narodowego. Jeszcze zakupy koszulek pamiątkowych i krótka sesja foto przed budynkiem tak aby było co umieścić w dzienniczku. No i oczywiście stempelki do książeczki GOT. Dzień jeszcze młody więc udajemy się znowu na stok. Tym razem dodatkową atrakcją jest paralotniarz regularnie przelatujący nad naszymi głowami. Michał jeździ już na tyle dobrze, że tylko na orczyku jeździmy razem.





Wieczorem po zjedzeniu pysznego obiadku przygotowanego przez ciocię Ewę wybieramy się na wycieczkę po wsi. Zrywamy sople z dachy pobliskiej stodoły i wracamy do domu. Na koniec dnia jeszcze klimatyczne ognisko. Kiełbaski się pieką, śpiewamy piosenki i Kolendy. Strasznie zmęczeni padamy na łóżka i tak kończy się kolejny wspaniały dzień.


Szlak na Halę Krupową

Cały czas czekamy na odpowiednie warunki aby bezpiecznie udać się do schroniska na Hali Krupowej. Gdy wstajemy rano i przez okno dostrzegamy, że słońce nieśmiało przebija się przez chmury,  decyzja może być tylko jedna – idziemy. Zabieramy ze sobą saneczki. Michał nie chce iść więc dziś zostaje w domu z Ewą. A my dziarsko idziemy na szlak. Wchodzimy do bajecznie ośnieżonego lasu. Szlak jest przetarty wiec idzie się dobrze. Wyznaczamy sobie czas, co 25 minut marszu przerwa. Zimą ten szlak jest dość nieprzyjemny, gdzieniegdzie pod śniegiem znajduje się lód, wiec trzeba uważać. Latem pokonaliśmy ten szlak zdecydowanie szybciej. Ale idzie się nieźle. Rzucamy się śnieżkami, podziwiamy krajobraz, staramy się odgadnąć jakie zwierze pozostawiło trop na śniegu. Po wczorajszej wizycie w siedzibie Babiogórskiego Parku Narodowego wiemy, że okoliczne lasy odwiedza olbrzymia ilość dzikich zwierząt. Znajdujemy tropy zajęcy i jeleni, oraz kilka sarnich śladów. Tropy powtarzają się i zabawa się nudzi, aż do czasu gdy znajdujemy trop WILKA. Prawdziwe wilcze łapska odciśnięte w śniegu. Trop jest już przyprószony nawianym śniegiem, ale jest tak charakterystyczny że nie da się go pomylić. Na wszelki wypadek wyciągam telefon grzebie w Internecie i porównuje znaleziony trop ze zdjęciami wrzucanymi do sieci. Patrzymy wszyscy z prawdziwym podziwem. To niesamowite jak te łapki zmieniają naszą wizję lasu w którym się znajdujemy. Wycieczka zmienia się w prawdziwa traperską przygodę. Od tej pory przygasamy się każdemu napotkanemu śladowi, bacznie oglądamy się na boki bo a nóż gdzieś za krzaczkiem czai się obiekt naszych poszukiwań.




























Tak dochodzimy do schroniska. Widoków nie ma bo jesteśmy w środku chmury. Ale za to są olbrzymie sople za schroniskiem. W środku zamawiamy frytki i grzejemy się przez moment. Pieczątki w książeczki GOT pakujemy się na drogę powrotną. Zabieramy sople bo przecież nie mogą zostać same bo będzie im smutno. Droga powrotna ma tą zaletę że wiedzie w dół, a my mamy sanki.


 Więc lwią część drogi chłopaki pędzą jak szaleni. Po drodze cały czas rozglądamy się za wilkami i bum nagle na drodze kolejne tropy tym razem świeżutkie. Kilkaset metrów dalej następne. Wilków było kilka jeden trop jest wyraźny i samodzielny kolejne obok już mniej szły tędy minimum dwa osobniki. Robimy fotki bo nikt nam nie uwierzy. Ale wilków nie widać a dochodzimy już do końca naszego szlaku. Robert zostaje z tyłu a ja pędzę za Wojtkiem który wystrzelił jak z armaty na sankach. Nagle Robert krzyczy:

- Tata tam !!!   Pokazuje palcem w dół stoku. Oglądam się i widzę jakiś szybki ruch, coś skoczyło i zniknęło w gęstwinie.
- Co tam Robert??

(fot. Wilczy trop na szlaku do schroniska na Hali Krupowej)

 
- Tata to był najprawdziwszy WILK. Czujesz widziałem WILKA. WILKA TATA!!!
Stok był zbyt stromy aby zejść i sprawdzić trop tego co umknęło w las, ale jestem święcie przekonany że Robert zobaczył Wilka lub Wilki. Takich chwil się nie zapomina.





Przeglądając wieczorem zdjęcia Michał strasznie żałował, że nie wybrał się z nami. Najbardziej żal mu było tych olbrzymich sopli ze schroniska. Więc postanowiłem zabrać go z nami następnego dnia po największe sople świata.



Ostatni dzień naszej wycieczki. Ewa i Władek od rana przygotowują się do wyjazdu. Ja spakowałem nas już wczoraj wieczorem, więc zabieram chłopaków na wyprawę po największe sople świata. Jak powszechnie wiadomo największe sople są własnością Królowej Śniegu, a ta mieszka w Narni… Nie mamy ani szafy do przenoszenia się między wymiarami, ani mapy gdzie taka szafa jest.




(fot. Wodospad na Mosornym Potoku)

 
Zatem… Musimy przenieść się do Narni w sposób bardziej konwencjonalny. Wsiadamy do samochodu i jedziemy do Zawoi. Tutaj zostawiamy samochód i ruszamy na szlak w kierunku wodospadu na Mosornym Potoku. Po minięciu zabudowań jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki trafiamy wprost do białej krainy skutej lodem. Tempem spacerowym dochodzimy do wodospadu. Robi naprawdę niesamowite wrażenie, zwłaszcza teraz gdy jest skuty lodem i wszędzie wiszą olbrzymie sople. Kradnę trzy pierwsze, a chłopaki patrzą czy gdzieś z lasu nie wypadnie Yeti żeby ukarać nas za to zuchwalstwo. Zatem dotrzymałem słowa, mamy największe sople świata. Niestety sople maja to do siebie że są dość kruche i zanim doszliśmy na górę do szlaku były już połamane. Ale pozostały uwiecznione na zdjęciach.



Kolejny przystanek, kolejka górska Mosorny Groń. Zaczyna wyglądać słońce i gdzieniegdzie widać błękitne niebo. Po dojeździe do kolejki kupujemy bilety na przejazd. Wchodzimy ogrzać się do restauracji pod stokiem, wypijamy ciepła herbatkę i ruszamy w kierunku bramek. Wsiadamy na kanapę, zaczyna bujać, Robert już jeździł ze mną na takich kolejkach ale Wojtek i Michał mają trochę stracha. Po pierwszych 50 metrach strach mija i chłopaki odzyskują dobry humor. Na stoku pod nami odbywają się zawody narciarskie, część stoku jest wydzielona i pędzą po niej jak szaleni kolejni zawodnicy w obcisłych ciuchach. Z każdym metrem widoki robią się coraz ciekawsze, niestety Babiej nie widać. Schowała się za kożuchem z chmur. Na szczycie grzejemy się w słoneczku, robimy sobie krótki spacerek i czas wracać. W domu szybki obiadek, pakowanie manatków do samochodu i ruszamy w drogę powrotną.



Tu kończy się wycieczka, która miała wyglądać zupełnie inaczej. Miała być Antwerpia, hanzeatyckie miasto, światowa stolica obrotu diamentami. A była Zawoja, niby górski kurort, a jednak przytulny i omijany przez „światowców” którzy wybierają Białkę czy Zakopane. WILKÓW nigdy nie zapomnimy.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz